1. Najwazniejsza, choc cienka jak kreska usmiechu, roznica miedzy chrzescijanstwem a buddyzmem jest chyba poczucie humoru. Wystarczy popatrzec na dobrotliwy, nieco zbolaly, usmiech papieza i posluchac rechotu Jego Swiatobliwosci Dalaj Lamy. W chrzescijanstwie chichocza demony. Aniolowie i swieci, jesli sie usmiechaja (co zanotowano zaledwie kilkakrotnie w rzezbach i obrazach), to lagodnie, bezglosnie. Smiech Dalaj Lamy jest dosc upiorny, przypomina echo przedrzezniajace pustke. Jednakze w buddyzmie upiory nie wystepuja lub raczej ich wystepy sa ograniczone do naszej swiadomosci, zanim nie uswiadomi ona sobie, ze jest pustka wymyslajaca to, co stworzone i nie stworzone. Chcac osiagnac buddyjskie oswiecenie (rodzaj chrzescijanskiego zbawienia), oprocz wypelniania nauki mistrza, milosci i wspolczucia, nalezy praktykowac medytacje. "Kiedy jest miejsce i poczucie humoru, medytowanie nie wymaga zadnego wysilku" - zapewnial Dudziom Rinpocze, jeden z najslynniejszych, tybetanskich joginow tego stulecia. Trudno byloby zalecac chrzescijanom poczucie humoru, np. przy kontemplacji Drogi Krzyzowej. W buddyzmie takze sa obrzadki, podczas ktorych wyobraza sie cierpienia smierci czy zejscia do piekiel i nie jest to duchowa rozrywka. Usmiech Buddy bierze sie natomiast z przekonania, ze bedac ofiarami samsary (kola wcielen), jestesmy takze ofiarami kosmicznego zartu opowiadanego przez Nicosc: "Pozera swego ojca i bije swa matke. Na kolanach trzyma wroga, ktorego niegdys zabil. Kobieta ssie kosci swego meza... jakzesz smieszna jest cala samsara!" - buddyjska przypowiesc o reinkarnacji w stylu komedii pomylek: czlowiek trzyma na kolanach dziecko, ktore bylo w poprzednich zyciach jego wrogiem, obgryza mieso zwierzecia, bedacego niegdys jego ojcem. Odganiana suka to matka z dawnych reinkarnacji. Pies ssacy resztki pozywienia byl w innym wcieleniu zona jedzonego zwierzecia. W chrzescijanstwie nie ma zartow: dostaje sie jedno zycie, a swiat jest walka dobra ze zlem, na smierc albo zycie wieczne. "Biada wam, ktorzy sie teraz smiejecie, albowiem smucic sie i plakac bedziecie" - przestrzega Chrystus. By zataic prawo do smiechu spalono w "Imieniu rozy" jedna z wiekszych bibliotek chrzescijanstwa. Przechowywano w niej tajemna ksiege Arystotelesa traktujaca o niezbednosci poczucia humoru: "Byc moze zadaniem tego, kto miluje ludzi, jest wzbudzanie smiechu z prawdy, wzbudzanie smiechu prawdy, gdyz jedyna prawda jest zdobyc wiedze, jak wyzwalac sie z niezdrowej namietnosci do prawdy" - przypuszcza bohater ksiazki Umberto Eco. W buddyzmie to, co prawdziwe, niekoniecznie jest realne. Ludzie, bogowie istnieja, ale jak iluzja. Jezeli wiec tego, co jest, nie ma, to nawet "siedzac w medytacji, zartobliwie nasladujemy Budde" (Dudziom Rinpocze). Dlatego Budda wyznaczyl na swego nastepce ucznia potrafiacego zobaczyc prawde i zakpic z Nicosci. "Pewnego dnia bedac posrod 1250 mnichow i mniszek, uniosl w dloni kwiat. Przez dluga chwile trwal w milczeniu. Niespodziewanie usmiechnal sie, poniewaz wsrod sluchaczy znalazl sie mnich, ktory usmiechnal sie na widok uniesionego kwiatu. Mnich ten nazywal sie Mahakasjapa. Byl jedyna osoba, ktora sie usmiechnela. Budda odwzajemnil jego usmiech i powiedzial zebranym: Posiadam klejnot przebudzenia i przekazuje go temu oto mnichowi". Swiety Piotr, nastepca Chrystusa, mial kilka slabosci i wiele cnot, lecz nie zostal wybrany ze wzgledu na poczucie humoru. Wybuchy smiechu Dalaj Lamy brzmia niczym zgrzyt, jakby ktos zakrecil skrzypiacym kolem odwiecznej samsary zawieszonej w Nicosci. Ten smiech ma obudzic ze snu; gdy zobaczymy swiat taki, jakim jest, zobaczymy, ze go nie ma i bedziemy sie smiac z pointy metafizycznego dowcipu. 2. Smieje sie do mnie, a moze ze mnie, starutenki lama w samolocie z Londynu do Delhi. Pokazuje mu bilet. - To moje miejsce - przy oknie, najlepsze, bo mozna spac opartym o szybe, bo nie potracaja cie pasazerowie i widac to, co w dole. Lama zajal moj fotel i teraz cieszy sie, ze mamy to samo miejsce. "Good karma" - mowi, usmiechniety jak rozbawiony delfin. Nie zrobie awantury, nie zawolam stewardesy i ten swiety czlowiek dobrze o tym wie. Jego uczniowie w amarantowych mnisich szatach siedza za nami i ufni w sprawiedliwosc karmy przesuwaja paciorki buddyjskiego rozanca. Zanim wpuszczono nas do samolotu tybetanski cadyk z uczniami, na koncu poczekalni, zaglebiali sie w medytacji. Gdy ogloszono odlot, mnisi uprzejmie przepchali sie do przodu kolejki i weszli pierwsi. Tak wiec duchowa kontemplacja rozwija praktyczna zaradnosc, a ewangeliczne stwierdzenie "ostatni beda pierwszymi" dotyczy takze buddystow, jeszcze za zycia. 3. Nie dotarlam do Tybetu, nie chcialam zwiedzac okupowanego kraju. Zatrzymalam sie po drugiej stronie Himalajow, w Katmandu, ale dzieki mojej dobrej karmie spotkalam cudownych Tybetanczykow. Poznac jednego, to byc przyjacielem wszystkich. Przechodze "z rak do rak" przez goscinne domy, klasztory, pachnace kadzidlami i gotowanym ryzem. Buddyjskie rekolekcje zaczelam w wielopokoleniowym domostwie: dziadkowie krecili na podworku modlitewnymi mlynkami, dzieciaki biegaly miedzy piwnica a dachem tej obskurnej willi, zas babcie, ciocie i mamy pracowaly przy kuchni. W glownej sali lezal depresyjny wujek, patrzac nieruchomo w sufit. Przysiadlam sie do jego kanapy, na wprost oltarza zajmujacego cala sciane. Srebrni Buddowie, drewniane bostwa opiekuncze, maslane lampki. Pod oltarzem olbrzymi telewizor. Do pokoju wszedl mlody mnich, zagarniajac powloczyste szaty, za nim wbiegl kundlowaty piesek. Naczytawszy sie o nadnaturalnych mocach praktykujacych buddystow, spytalam mnicha, czy wie, kim byl w poprzednich wcieleniach. Popatrzyl na mnie lagodnie: "Nie, przeciez ja nie wiem nawet, kim jestem w tym wcieleniu. Mialem nie najgorsza karme, bo odrodzilem sie czlowiekiem". Karma znaczy dzialanie. Kazdy czyn, ale takze mysl, ma dobre lub zle skutki. Zebranie zaslug popycha nas ku lepszym wcieleniom, zle uczynki owocuja odrodzeniem w swiecie zwierzat, demonow albo w piekle. "Zwierzeta - wkazal psa moszczacego sie u jego stop - sa zbyt glupie, by zrozumiec nauke (dharme) wyzwolenia. Chociaz zdarzylo sie kiedys, ze uciekajaca przed psem koza okrazyla wraz z pielgrzymami stupe (budowle zawierajaca relikwie) i w jej umysle powstalo ziarno oswiecenia. Demony i wiecznie spragnione, glodne duchy, o ustach wielkosci ucha igielnego i brzuchach pojemnosci oceanow, tez nie maja wiekszych szans na dobre uczynki. Istoty zamieszkujace pieklo cierpia tak straszne meki za swe winy, ze nie poswiecaja ani chwili na oswiecenie umyslu. Polbogowie zazywaja uciech, nie myslac o wyzwoleniu z samsary, a bogowie trwaja w transie rozkoszy i nie czynia nic, by zebrac zaslugi. Budza sie dopiero, gdy wyczerpie sie ich dobra karma i zaczynaja umierac. Boskie cialo traci wtedy blask, poci sie, wiedna na nim wience wiecznie swiezych kwiatow. Sposrod szesciu rodzajow istot zamieszkujacych samsare, jedynie ludzie potrafia praktykowac dharme" - mnich przerwal swa przemowe, gdyz lezacym spokojnie psem wstrzasnal nagle dreszcz. Jakas demoniczna sila chciala go przewlec przez wnetrznosci na druga strone. Wujek pograzony w depresji nawet nie spojrzal na potrzasane konwulsjami zwierze. Na szczescie psiak tylko zwymiotowal. 4. Nie zdazylam wysluchac dalszych nauk, bo przyjechal tybetanski businessman. Dowiedzial sie, ze u gospodarzy jest Polka, a on bardzo potrzebuje tlumacza na polski. Po grzecznosciach, wschodnich uklonach odwieziono mnie do biura handlowego w centrum Katmandu: obskurna, zawilgocona klitka z tradycyjnie owinietym bialym jedwabiem portretem Dalaj Lamy. Mialam zadzwonic do Warszawy i wytlumaczyc polskiemu handlowcowi zaginiecie tybetanskiej przesylki. Businessman nie ufal swojemu angielskiemu. Moze i slusznie, bez widzenia rozmowcy tracimy 60 procent ekspresji. Segregatory, telefon, biurko, nadawaly powagi przedsiewzieciu, ale businessman byl momentami calkiem bezradny: "Wyslalismy skrzynie z tybetanskimi wyrobami przez Europe i zaginela we Frankfurcie, na szczescie mamy kwity, trzeba poczekac, znajda sie. Przez Pakistan byloby taniej, ale tam otwieraja nasze przesylki i pala buddyjskie posagi, malowidla, bo Allach zabronil czcic bostwa. No, jak tak mozna?" - Nie musze go pocieszac. Tybetanskie interesy ida bardzo dobrze. Turysci majac do wyboru nepalski czy tybetanski dywan, kupia tybetanski, z sympatii dla uchodzcow, z szacunku dla Dalaj Lamy. 5. Wieczorami chodze do knajpki na hippisowskim Thamelu, w turystycznej dzielnicy Katmandu. Drewniana podloga, toporne stoly, surowe tynki. Ciagle slychac tradycyjna (od lat 60.) muzyke nepalska: Beatlesow i Cata Stevensa. Czasami zagladaja tu przewodnicy gorscy z buddyjskiego plemienia Szerpow. Nie jestem dla nich dobrym kandydatem na wycieczke. W Himalajach bylam taksowka i nie wspielam sie wyzej niz 2,5 kilometra. Pytam, czy widzieli yeti. "O, yeti jest jak bog - stary Szerpa probuje zrobic tajemnicza mine. - Na pewno jest, ale malo kto go widzial".
Przy stoliku posrodku sali siedza juz stali bywalcy: Nadina - wloska lekarka, alpinistka, a od tygodnia himalaistka. Siwowlosy Anglik - Jeremy L.G. Wall, piszacy dla ONZ-u raport o rolnictwie w Nepalu, plowa szwedzka maturzystka - Ulryka, pracujaca w misji chrzescijanskiej i Paulo - brazylijski student, zapisujacy portugalskimi bazgrolami sterty pocztowek. Nalezymy do homo cafˇ, wedrownego plemienia obsiadujacego kawiarniane stoliki swiata. Podtrzymujemy etniczna wiez zapraszaniem sie na kawe i opowiesciami. Nie bylam, tak jak Nadina na polnocy Nepalu, w krolestwie Mustangu, gdzie samo pozwolenie na wjazd kosztuje prawie tysiac dolarow. Nie widzialam fantomow stworzonych z koncentracji mysli ani buddyjskich adeptow lung-gomu, przeskakujacych w transie setki kilometrow. Przejezdzajac przez himalajska wies, zobaczylam natomiast dwa psy zrosniete ogonami. Nadina nie dowierza mojej historyjce. "Pokaz, jak te ogony byly zrosniete." "No tak" - zaplatam palce. Brazylijczyk chichocze domyslnie - "Kopulujace psy wlasnie tak sczepiaja sie ogonami". Koniec cudu, zwykle prawo natury. Tego wieczoru zmusilismy Paula, zeby odlozyl korespondencje i zanotowal w swoim kajecie nasze wnioski na temat buddyzmu. "Ale po co?" - bronil sie. "Jeremy powiadomi o tym ONZ albo Manuela wydrukuje w swojej gazecie - zapewnila go Ulryka. - Pisz tytul: Dlaczego 2500 lat po narodzeniu Buddy, w poludniowym Nepalu, buddyzm ma szanse stac sie swiatopogladem Zachodu?".* Zachod wierzy w nauke, a najnowsze odkrycia fizyki coraz bardziej zblizaja sie do buddyjskiego pogladu, ze materia jest forma energii, natomiast energia wibracja "pustki".* Buddyzm jest bardziej filozofia niz religia, co latwiej "przelknac" zeswiecczonemu Zachodowi.* Zachod posluguje sie rozumowaniem przyczynowo-skutkowym. Nagroda lub kara bedaca efektem karmy, zaleznej wylacznie od naszego postepowania, jest logiczniejsza od chrzescijanskiej laski przyznawanej z milosiernych, lecz nieznanych powodow.* Buddyzm podobnie jak ekologia uznaje, ze wszystko w kosmosie jest wspolzalezne, nie ma systemow izolowanych, a ekologia jest obsesja Zachodu.* Joga i medytacje pomagaja przetrwac stres, zas chrzescijanstwo obciazajace grzechem pierworodnym i poczuciem winy nie proponuje zadnych form relaksu (glosuje za tym punktem Paulo, protestuje Ulryka).* Obserwacje Jeremy'ego: Od konca lat 70. spada na Zachodzie spozycie miesa, niepotrzebnego w duzej ilosci ludziom wykonujacym lzejsze fizycznie prace. Po zarazie szalonych krow coraz wiecej osob przechodzi na wegetarianizm, przyjmujac buddyjskie racje "niezabijania zywych istot".* Pacyfistyczny buddyzm nie byl uwiklany w wojny religijne, co jest "zaleta" zarazonego krwawa historia chrzescijanstwa. Dalaj Lama w przeciwienstwie do papieza nie jest dogmatyczny, wiec jego przekaz o milosci, wspolczuciu latwiej zaakceptowac niz przykazania Kosciola, zwlaszcza tym, ktorzy zadaja argumentow, nie autorytetow.* Slownictwo i buddyjska symbolika staly sie popularne na Zachodzie, dzieki kontrkulturze. Kontrkulture, ktora jest juz kultura masowa, zapoczatkowali beatnicy fascynujacy sie buddyzmem zen. Idole Hollywood, np. Richard Gere, medytuja w buddyjskich klasztorach. Seksowna Sharon Stone uwaza, ze kontemplacja twarzy Dalaj Lamy jest najwieksza radoscia na swiecie, a Nirwana moze byc przyjemniejsza od orgazmu. En rˇsumˇ: Buddyzm, w odmianie europejskiej kojarzony ze zdrowym sposobem odzywiania, technikami relaksu, newageowskim rozwojem duchowym bez dogmatow i autorytetow, ma szanse stac sie swiatopogladem Zachodu, chociaz nadal sluchamy bardziej tego, co glosi rek-lama niz dalaj-lama. 6. W tybetanskich restauracjach, gdzie ceny sa 50 razy nizsze niz na Thamelu, a jedzenie 100 razy lepsze, nie widzialam turystow. Nie kazdy czlowiek Zachodu zdecyduje sie na przekroczenie progu tradycyjnej, tybetanskiej knajpy. Wchodze przyzwyczajona, ze w Nepalu brud nie jest kwestia braku higieny, lecz gustu. W porownaniu z wystrojem takiej restauracji piwnica po powstaniu warszawskim to Marriott. Solidnosc jej kilkupietrowej konstrukcji przypomina drewniany parawan. Szpary w scianach maja rozmiar wneki, sufit przykryty jest workiem czarnym od sadzy i pajeczyn. Goscie restauracyjni usmiechaja sie zyczliwie, nie zwracajac uwagi na moj nieapetyczny wyglad. Dla Tybetanczykow slowianska uroda to wyblakle oczy i wlosy koloru zjelczalego masla. Zamowilam na migi takie samo danie, jakim zajadali sie siedzacy obok mnisi. "Momo" - stwierdzil restaurator. Momo okazalo sie pierogami z wolowina. Czytalam o mistrzach buddyjskich, ktorzy po latach bezowocnych umartwien fundowali sobie piwo i mieso, po czym doznawali oswiecenia. Ale nie myslalam, ze owa praktyka jest tak czesta. Placac, przy wyjsciu zapytalam wlasciciela dlaczego mnisi sa miesozerni. "Przyzwyczajeni od dziecinstwa do miesa, to dla ich zdrowia. W Tybecie mieso bylo przysmakiem. W ogole w Tybecie bylo lepiej, w domach pachnialo lojem z jaka, dla was to smrod, ale dla nas aromat. Inaczej sie zylo, w jednej izbie. Zona spala nizej, bo byl szacunek. Teraz, po przyjezdzie z Ameryki, mam kilka pokoi, wspolne z zona lozko, ale dawniej bylo lepiej". 7. Skoro buddysci dbajac o zdrowie, jedza mieso, moze i ja powinnam spytac tybetanskiego lekarza o diete. W przychodni byla jedna pani doktor, malutka Tybetanka o dluzszym niz ona warkoczu. Reszta lekarzy i astrologow wyjechala na spotkanie z Dalaj Lama. Astrolog zaleca, co jest potrzebne do pomyslnosci w zyciu, a gdy zaswieci gwiazda smierci, ktory z pochowkow bedzie najodpowiedniejszy: zwykly grob, stos czy zostawienie zwlok w gorach. Tylko ciala mistykow rozpuszczaja sie w tecze.
Najpierw pani doktor dokonala szybkiej analizy laboratoryjnej: zabeltala galazka w misce z moczem. 8. W Bhaktapurze, gdzie krecono "Malego Budde", nie ustawiono zadnych dekoracji. Tutaj sie zyje jak za czasow Buddy; zamiast podlog klepisko, zamiast zarowek zar ogniska. Nic sie nie zmienilo od kilku tysiecy lat: dobre uczynki daja dobre skutki, zle przynosza nieszczescie, a jezeli chcesz sie wyrwac z samsary, znajdz sobie mistrza i obiecaj, ze zrobisz wszystko, zeby jesli nie w tym, to w nastepnych wcieleniach doznac oswiecenia. Biedny swiat, ubogi w gadzety, ale pelen sensu. W porownaniu z nim wielkomiejska cywilizacja jest syfilizacja spalinowego smrodu i chaosu, na ktora patrza litosciwie oczy Buddy. Wszechwiedzace oczy Przebudzonego maluje sie po czterech stronach stupy. Najwyzsza z nich, w Katmandu, zwienczona jest korona zwyciestwa dobra nad zlem. Na dziedzincu furkocza choragiewki zapisane mantrami przeciw demonom. Wewnatrz budowli hinduistyczni i buddyjscy pielgrzymi popychaja gigantyczny mlynek modlitewny, zajmujacy cala sale. Kreci sie bezglosnie, ale wydaje sie, ze brzmi niskim, monotonnym dzwiekiem mantr spiewanych przez medytujacych za sciana mnichow: "Om mani padme hum" ("Zbawienie jest w kwiecie lotosu"). Kazda zgloska mantry ma swoj kolor: Czerwone Om kwitnie nad glowa, niebieskie hum kielkuje w gardle. Barwy tych slow odstraszaja demony. Rimbaud w "Sezonie w piekle" tez recytowal litanie: "O pomaranczowe, I liliowe, mieniace sie zlotem K". Blask olbrzymiego, zlotego posagu Buddy nasacza sie plomieniami lampek ofiarnych i wygasa wraz z nimi. O buddyjskich mnichach i mniszkach powiedzialoby sie na Zachodzie, ze "sa kulturalnie uprzejmi". Jednak nie warstewka kultury, lecz niezmierzony spokoj i dobroc madrosci zamienia ich w ludzkie anioly. Slucham mantr, wypytuje mnichow, co znacza malowidla i geometryczne mandale, patrze na codzienne klasztorne prace i nie smiem wyjac aparatu fotograficznego. Moje bycie tutaj zamieniloby sie wtedy w duchowe safari. Wiele razy podgladalam modlitwy kilkuletnich chlopcow siedzacych godzine, poltorej nad swietym tekstem. Wiercili sie, spogladali szelmowsko na boki, ale zawsze wytrwali razem z zakonna starszyzna do konca posiedzenia. Nie wypadalo mi wziac na rece, przytulic takiego uczonego brzdaca, bo jest juz mnichem, chociaz uwielbia cukierki i bitwy na kuksance. 9. Kiedy wyczerpala sie moja dobra karma i czas bylo wracac, w dzien przed wyjazdem poszlam przez grudy zimowych pol ryzowych do klasztoru bonpo. Dla Tybetanczykow najwazniejsza roznica miedzy bonpo a pozostalymi buddystami jest kierunek, w jakim mnisi tego wyznania okrazaja stupe - z prawej do lewej, a nie zwyczajowo, zgodnie z ruchem wskazowek zegara. Mieszkanie w poblizu klasztoru bonpo ma te zalete, ze jego lama potrafi przywolac deszcz, co jest blogoslawienstwem dla okolicznych upraw ryzu. Bonpo sa czarownikami, uzywaja technik transowych przedbuddyjskich szamanow tybetanskich. Ich klasztor ma przepiekne freski. Na suficie swiatyni skomplikowane rysunki mandal. "Wyjatkowo skuteczne" - zapewnia mnich-przewodnik. Na scianie przy drzwiach malowidla rajow i piekiel. Zainteresowal mnie plastikowy wylacznik pradu wkomponowany w jeden z piekielnych kregow. "Ot, inny rodzaj energii" - zartobliwie zauwazyl mnich, gaszac swiatlo. 10. Tym razem mam w samolocie miejsce przy oknie. Na horyzoncie widac Wenus. W jej blasku ksiaze Gautama usmiechnal sie i zostal Budda-Przebudzonym. Zasypiam nad Europa.
|