Kiedyś była uosobieniem współczucia i miłości. Jako bogini Tara pomagała ludziom przemierzyć życie od narodzin do śmierci. Potem objawiła się jako bogini sztuk i elokwencji
o trzech twarzach. Wielokrotnie i pod rozmaitymi postaciami schodziła jeszcze na Ziemię,
by pomagać ludziom., aż tak uwikłała się w ich kłopoty, że nie mogła już wrócić
do krainy bogów.
Dziś ma na imię Khandro. Drobna kobieta o przenikliwym wzroku i krótko ostrzyżonych włosach. Ma tylko dwa ramiona i jedną twarz. Ale boski dar elokwencji nie przeminął
- mówi pewnie i stanowczo, w kilku językach. Naucza
o miłości i współczuciu.
Jako jedna z nielicznych kobiet posiada tytuł Rinpocze, zarezerwowany dla najwyższych nauczycieli tybetańskiego buddyzmu.
W poprzednim wcieleniu Khandro żyła u boku XV Karmapy, głowy szkoły Kagyu. Ciężko chory Karmapa we śnie zobaczył kobietę,
która przedłuży mu życie, i odnalazł ją. Dzięki
jej codziennym praktykom oczyszczającym przeżył
jeszcze dziewięć lat. Przed śmiercią wskazała miejsce swoich ponownych narodzin: klasztor Zangdok Palri w indyjskim Kalimpongu. W roku 1967 przyszła tam
na świat najstarsza cóirka Mindrollinga Trichen Rinpocze. jednego z nąjważniejszych nauczycieli szkoły Nyingma, który zasłynął próbami dojścia do nirwany poprzez sen.
Zanim Khandro skończyła
dwa lata, następca XV Karmapy rozpoznał ją jako wcielenie partnerki swego poprzednika.
- Mam nadzieję, że tak jest, skoro mówi to Kannapa i wielu innych ludzi - powiedział wyrwany z drzemki Trichen Rinpocze. - Ale tak naprawdę, to nie wiem, co wyrośnie
z mojej córki.
Od wczesnego dziecinstwa 31-letnia dziś Khandro Rinpocze studiowała
u najlepszych nauczycieli
nauki buddyjskie. Uczyła się też w przyklasztornych, chrześcijańskich szkołach
w Indiach, a w Paryżu studiowała dziennikarstwo i języki obce. Odkąd
w wieku 20 lat po raz pierwszy wyjechała na Zachód,
coraz rzadziej bywa w lndiach, gdzie sprawuje opiekę
nad kilkoma klasztorami.
W lipcu po raz pierwszy przyjechała do Polski.
- To nie jest tak, że któregoś ranka budzisz się i postanawiasz wyjechać - uśmiecha się Khandro Rinpocze,
kiedy pytam ją o powód opuszczenia rodzimego klasztoru. - To kwestia odpowiedziatności.
Gdy nauczyciel nie może dalej uczyć, ktoś musi go zastąpić. A jak się już zacznie, to trudno przestać, bo natychmiast pojawiają się nowe miejsca, gdzie trzeba pojechać. Staram się sprawiedliwie podzielić swój czas, ale wiem że nie wszystkich mogę zadowolić. XX wiek był dla buddyzmu ciężki. Ateistyczny miecz komunizmu zdusił tę pacyfistyczną z natury religię w Związku Radzieckim, Chinach, Wietnamie
i Kambodży. Przez 60 lat liczba buddystów na świecie zmniejszyła się z ośmiu
do niecałych pięciu procent ludności. Obecny rozkwit buddyzmu na Zachodzie
to fenomen trudny
do wyjaśnienia.
- Wschód też będzię się musiał zbudzić i zacząć ciężko pracować,
aby odświeżyć wiarę - mówi Khandro Rinpacze. Największą popularność wśród
zachodnich adeptów buddyzmu zdobywa lamaizm - tybetańska odmiana tej religii.
Rzesze mnichów, po ucieczce z Tybetu przed chińskimi prześladowaniami, ruszyły na Zachód.
Nierzadko są krytykowani za to, że porzucili ascetyczną praktykę klasztorną na rzecz życia w przyjemności.
-Nie należy przeciwstawiać Wschodu Zachodowi - mówi Khandro Rinpocze.
- My, mnisi, wyrastamy
i praktykujemy w sterylnych warunkach klasztoru.
Na Zachodzie widzimy ludzi, którzy mają rodziny, pracę,
a mimo to znajdują czas
na religię. To robi wrażenie. Z drugiej strony trzeba mieć świadomość, że niełatwo żyć w kraju innej wiary.
Trzeba sobie umieć radzić
ze sobą, aby nie zgubić drogi. Wtedy wyjazd na Zachód będzie korzystny i dla nauczyciela, i dla uczniów.
Wszystkie krzesła i skrawki podłogi w warszawskim Muzeum Etnograficznym były zajęte. Kilkaset osób zapragnęło doświadcżyć bliskości świątobliwej Khandro Rinpocze i posłuchać jej rad
jak na sposób buddyjski radzić sobie ż własnym życiem.
- Trzeba otworzyć umysł, aby mogły się w nas manifestować uczucia i wiedza - przekonywała.
Khandro Rinpocze zdaje sohie sprawę, że popularność
w znacznej mierze zawdzięcza swojej płci. Buddyzm nigdy nie był zbyt łaskawy dla kobiet uważanych za przyczynę przywiązania do doczesnego świata i - co gorsza - narzędzie odradzania się życia. Budda niechętnie, pod presją matki, zgodził się przyjąć kobiety
do zgromadzenia, ale ich status pozostał drugorzędny. Khandro Rinpocze mówi,
że ją to martwi.
- Myślę,
że sam fakt, iż kobieta ma tytuł Rinpocze, zachęca inne Tybetanki do aktywności, zwiększa ich świadomość,
a także poszerza horyzonty mężczyzn. Ale jedna osoba, choćby z najwyższym tytułem, nie odmieni sytuacji. Potrzebna jest edukacja na większą skalę. Khandro Rinpocze nie zgodziła się jednak zostać guru zachodnich buddystek-feministek, choć mówi o nich z sympatią. - Feministki często pytają nauczycieli:
co z kobiecymi wcieleniami'? Teraz mogą powiedzieć: jest przecież Khandro Rinpocze.
Za Gazetą Wyborczą z 9 października 1998, foto: Wojtek Duszenko
Powrót do menu Religia
Powrót do strony głównej